2. Redhead shrew.

Nie potrafiła zasnąć. Co zamykała oczy widziała tego mężczyznę. Tak bardzo się wystraszyła, gdy jego noga zawisła nad przepaścią. Dobrze wiedziała, co chciał zrobić. Tylko dlaczego? Nieprzyjemne wspomnienia wróciły, a przecież minęły już dwa lata, od tego nieszczęsnego lata. Instynktownie zaczęła nucić piosenkę, byleby odwrócić jego uwagę. Odetchnęła z ulgą, gdy się udało. Schowała się w kapliczce, gdy zaczął się rozglądać. Nie mógł jej zobaczyć, było zbyt ciemno, ale wolała nie ryzykować. Ważne, że zaniechał swoich planów. Zostawiła go dopiero, gdy odszedł parę kroków od skarpy i zataczając się, usiadł na trawie. Był pijany i gdy to dostrzegła, ogarnął ją gniew.

Cholerny idiota, debil, imbecyl pieprzony!

Oh gdyby tylko wiedziała. Tak bardzo nienawidziła pijaków. Brzydziła się nimi, czuła wstręt na sam widok. I to wszystko przez jej ojca! Kiedyś kochanego, troskliwego mężczyznę. A teraz? Jedynie co widział to butelka whisky. Miała do niego ogromny żal. Za to wszystko, co im zrobił. Jej i mamie. Że w najważniejszym momencie życia, w największej potrzebie i żałobie rzucił je dla alkoholu. Egoista! Pieprzony egoistyczny dupek! Otarła z policzka łzę.

Nie! Nie będzie za nim płakać.

Odrzuciła kołdrę na bok i usiadła na łóżku, nogami dotykając zimnej podłogi. Było dopiero po czwartej. Dobrze wiedziała, że już nie zaśnie. Nie potrafiła leżeć bezczynnie w łóżku, więc ubrała klapki i wymaszerowała z pokoju. W domu panowała niezmącona niczym cisza. Uwielbiała siadywać w takich momentach w jadalni i delektować się tą ciszą. Zamykała wtedy oczy i oddychała głęboko. To ją uspokajało, umysł robił się lżejszy, pozbawiony negatywnych myśli. Tak samo czuła się na klifach. Pomimo tego, że tutaj się urodziła, tutaj wychowała, mogłaby całymi dniami przesiadywać właśnie na klifach. Nie stroniła od kontaktu z ludźmi, nie była samotnikiem, ale nie ukrywała faktu, że właśnie tam czuła się najlepiej. Jej oaza, jej azyl. Pomimo tego, co stało się dwa lata temu, dalej kochała klify.

Drgnęła, gdy czyjaś dłoń dotknęła jej ramienia. Otworzyła oczy i napotkała zatroskany wzrok matki.

– Czemu nie śpisz? Coś Cię trapi?

– Nic mamuś.- wymusiła uśmiech.- Bezsenna noc, po prostu.

– Zrobić Ci kakao?- kobieta czule pogłaskała córkę po jej rudych, mocno kręconych włosach.- Mam chyba jeszcze maślane ciasteczka.

– Jesteś kochana.- tym razem szczery uśmiech zagościł na piegowatej twarzy dziewczyny.

– Powiesz swojej starej matce, co się stało?- kobieta usiadła obok córki i podała jej kubek oraz talerz z ciastkami.

– Nie jesteś stara, mamo.- dziewczyna nakryła dłonią, dłoń matki.- Jesteś przed 40-stką. Gdzie tam starość?

– No dobrze, niech Ci będzie. To nie zmienia jednak faktu, że się martwię.

– Naprawdę nie masz czym. Nic się nie dzieje.- rudowłosa umoczyła ciastko w i wsunęła do buzi.- Byłam na klifach.- dodała z pełnymi ustami.

– Ena, mówiłam ci, że masz tam nie chodzić. Minęły już dwa lata. Czas żałoby dawno się skończył.

– Ale czas winy nie.- mruknęła i westchnęła smętnie.- Dobrze wiesz dlaczego tam chodzę. Dobrze wiesz po co.- kobieta już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale ona jej nie pozwoliła.- Wiem, wiem zaraz mi powiesz, że to niczego nie zmieni. Dla niej nie, ale dla mnie tak. To daje mi spokój, mamo. Daje poczucie, że chociaż tą krótką piosenką jakoś dam jej ukojenie. Lavene uwielbiała piosenki, pamiętasz?

– Pamiętam. Każdej nocy czekała aż zaśpiewasz jej jakąś kołysankę. Wolała to od bajek taty.- obie kobiety uśmiechnęły się na to wspomnienie.

Lavene była małą, zawsze roześmianą istotką. Promyczkiem. Tak ją każdy nazywał. Wszędzie było jej pełno, a jej śmiech? Docierał do każdego zakamarka i chwytał za serca nawet największych twardzieli. Zauroczyła każdego. Miała duże, ciemnoszare oczy, a jej jasne włosy układały się w miękkie fale. Drobne usteczka zawsze rozciągnięte w uśmiechu. Była taka odmienna od swojej starszej siostry. Różniły się pod każdym względem. Jak woda i ogień. Ena była płomiennie rudowłosą dziewczyną, o zielono-bursztynowych oczach. Jej twarz obsypana była drobnymi piegami. Była bardziej powściągliwa od swojej młodszej siostry. Mniej się uśmiechała, była bardziej nieufna i wiecznie zamyślona. Ale ludzie ją lubili. Zawsze wyciągała pomocną dłoń, była bezinteresowna. No i jej głos. Gdy zaczynała śpiewać każdy słuchał oniemiały. Delikatność mieszała z mocą, bawiła się barwami, uwydatniała emocje.

Ostatni raz śpiewała na pogrzebie siostry. Jej ulubioną kołysankę „Song of the Sea”. Gdy trumienka z kruchym ciałkiem siostry opadała w ciemny, zimny dół, ona zamknęła oczy i dała się ponieść. Jej cichy, bolesny głos roznosił się po cmentarzu. Nikt nie zakłócił tej chwili. Nawet wiatr jakby ucichł. Z oczu zebranych płynęły łzy, a serca ściskały się okropnym żalem. Jej serce tamtego dnia pękło na drobne kawałeczki. Wątpiła w to, że kiedyś się odbuduje.

Do roku po tragicznej śmierci, chodziła codziennie wieczorem na klify i śpiewała swojej młodszej siostrze kołysanki. Wierzyła, że w ten sposób odkupi swoją winę i utuli swoją małą siostrzyczkę do snu. Wierzyła również w to, że jej siostrzyczka stała się małym aniołkiem, który rozczula wszystkich w niebie swoim śmiechem. Chciała żeby tak było. Potrzebowała tego, aby sobie wybaczyć.

Od tego dnia wszystko się zmieniło w ich życiu. Ojciec nie pogodził się ze stratą swej ukochanej córeczki, zaczął uciekać w alkohol. Awanturował się, roznosił wszystko wokół siebie. Jej mama była bardzo długo wyrozumiała, ale pewnego dnia, gdy ojciec podniósł na nią rękę, nie wytrzymała i wyrzuciła go z domu. To był bardzo zły okres w ich życiu. Przez pijaństwo ojca pensjonat popadł w długi. Pieniędzy ledwo starczało na rachunki, a gdzie w tym wszystkim wyżywienie i cała reszta? Ena pomagała jak tylko potrafiła, ale to nie wystarczało. Brakowało im na wszystko.

Momentem kulminacyjnym w tym wszystkim było zawalenie się połowy dachu. To było straszne. W jednej chwili straciły dach nad głową. Dom musiał przejść gruntowny remont. Jej mama się załamała, a 19 letnia wówczas Ena musiała dorosnąć. Wszystkie obowiązki spadły na młode barki dziewczyny. Ale pomimo tak młodego wieku oraz braku doświadczenia, nie poddała się, nie załamała.

Była silna. Musiała być. Dla siebie. Dla mamy.

– Chodź pomożesz mi w śniadaniu.- głos mamy wyrwał ją ze wspomnień.- Z Naszego spania i tak nici.

– Zaraz przyjdę.- dopiła zimne kakao i spojrzała przez okno w ciemność okalającą klify. Ostatni raz wróciła myślami do mężczyzny, którego spotkała wieczorem. Co musiało nim kierować, że chciał się rzucić w przepaść. Czy tylko alkohol? Czy może coś więcej? A może był to dla niej znak? Może miała się tam znaleźć właśnie wtedy? Może to jej siostra pchnęła ją do tego żeby zaśpiewać? Może właśnie tak miała odkupić swoją winę? Ratując nieznajomego przed tym ostatecznym krokiem. Przed upadkiem, przed którym nie uratowała swojej małe siostrzyczki.

*

Obudziło go niewyobrażalne zimno. Po omacku próbował odszukać kołdrę, ale jego dłoń spotkała się z wilgotną, chłodną trawą. Co do cholery? Otworzył jedno oko, a potem ze zdziwieniem drugie i zamrugał parę razy. Śnił jeszcze czy dalej był pod wpływem alkoholu?

Nad nim rozpościerało się pomarańczowo różowe niebo. Zza horyzontu słońce witało nowy dzień. Usiadł, mrucząc pod nosem. Głowa miała mu pęknąć na drobne kawałki. Mózg przelewał się jak kisiel. W gębie czuł smak podeszwy. Co on tu do cholery robił? Rozejrzał się. Leżał na klifach, bardzo blisko urwiska. Niedaleko niego leżała prawie pusta butelka. Dlaczego tutaj spał? Jak się tutaj znalazł?

Było mu cholernie zimno. Ubrania miał mokre, a ciało skostniałe. Jeszcze by brakowało, żeby się rozchorował. Że też film musiał mu się urwać właśnie tutaj. Wstał, próbując utrzymać równowagę, kręciło mu się w głowie. Przeciągnął się lekko i ze zdumieniem stwierdził, że niedaleko znajduje się pensjonat. Ruszył w jego kierunku.

Gdy wszedł do środka, do jego nozdrzy wdarł się zapach kawy i smażonych jajek. Spojrzał krytycznie na swoje ubrania i stwierdził, że tak się nie może pokazać na śniadaniu. Musiał wziąć ciepły prysznic i przebrać brudne ciuchy. Niezauważalnie wspiął się po schodach i schował w pokoju. Wziął ręcznik, kosmetyczkę i zamknął się w łazience. Zrzucił z siebie mokre rzeczy, wyciągnął żel z kosmetyczki i wszedł pod prysznic. Przyjemne dreszcze przebiegły mu po plecach, gdy ciepła woda oblewała jego zziębnięte ciało. Stał pod prysznicem, dopóki nie poczuł, że czuje się lepiej. Dopóki jego ciało nie nabrało różowego koloru.

Owinął biodra ręcznikiem i przetarł zaparowane lustro. Patrzyły na niego zmęczone szare oczy. Kiedy to się wreszcie skończy? Kiedy w jego oczach znów zajaśni chociaż minimalny cień radości? Może i był naiwny, ale uważał, że każdy zasługiwał na chociaż namiastkę szczęścia. Czy on już ją wykorzystał?

Wyszedł z łazienki w ręczniku, nie przyszło mu do głowy żeby zabrać ze sobą ciuchy na zmianę. Był tak zamyślony, że nie zauważył jak ktoś wchodził na piętro.

– Czy Pan zwariował?- wibrujący głos dziewczyny wyrwał go z zamyślenia.- Nie wolno tutaj paradować w samym ręczniku! Tutaj są również dzieci!

W pierwszej chwili poczuł się nieswojo, jednak szybko opanował zaskoczenie i uważnie przyjrzał się dziewczynie. Gdyby nie jej rdzawe włosy, mógłby stwierdzić, że stoi przed nim najpiękniejsza istota jaką kiedykolwiek spotkał. Wszystko psuły te rude loczki. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Muriel miała podobne. Zrobił dwa kroki ku dziewczynie i zauważył jak jej twarz rumieni się coraz bardziej. Szelmowski uśmiech zagościł na jego twarzy.

– Nie zauważyłem nigdzie tabliczki “nagim wstęp wzbroniony”.

– Normalny człowiek sam by na to wpadł.- mruknęła zażenowana.

– Nikt nie powiedział, że jestem normalny.

– Właśnie widzę.- przebiegła oczami po jego sylwetce. Szybko jednak odwróciła zawstydzony wzrok. Czuła jak paląca purpura oblewa jej piegowate policzki. Stała jak wmurowana w ziemię, chociaż najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie.

– I co widzisz?- jego ochrypły głos otulił jej twarz. Wystraszona, podniosła głowę prawie zderzając się z jego nagim torsem. Wręcz czuła ciepło bijące z jego ciała. Nie to jednak zwróciło jej uwagę, tylko jego oczy. Wpatrywała się w nie zahipnotyzowana. Miały taką nieodgadnioną barwę. Jak wzburzony ocean podczas sztormu. Była na siebie zła za emocje, które wywarł na niej ten półnagi mężczyzna. A teraz jeszcze stał tak blisko.

– Nic, co byłoby warte mojej uwagi.- odparła chłodnym tonem i odwróciła się z zamiarem odejścia, lecz szybkie szarpnięcie spowodowało, że znów stała na wprost niego. Jej dłoń dotykała jego brzucha. Czuła pod palcami grę jego mięśni. Nie potrafiła wydukać ani słowa. Cholera czemu on na nią tak działał?

– Gdy na Ciebie patrzę, odnoszę zupełnie inne wrażenie.- drwina aż kipiała z tonu jego głosu. To ją otrzeźwiło. Wyrwała rękę z jego uścisku, a wcale nie było to łatwe i spojrzała na niego groźnie.

– To najwyraźniej jesteś ślepy albo masz schizofrenię i wymyślasz sobie niestworzone rze..- nie dokończyła. Zamknął jej usta swoimi. Zdębiała. Stado mrówek pędziło od palców nóg, po zakończenia nerwowe w mózgu. Miał takie miękkie usta. Cholera. On ją naprawdę całował?!

Nie, ona nie może! Nie, nie, nie!

Oderwała się od niego i w tym samym momencie, jej dłoń z całej siły uderzyła w jego policzek. Odwróciła się i pośpiesznie zbiegła na dół.

Jimmy nie do końca wiedział, co się właściwie stało. Był oszołomiony. Rozmasował sobie piekący policzek i wkurzony wszedł do swojego pokoju. Zrzucił z siebie niedbale ręcznik. Chwilę stał nago przed szafą, opierając ręce o biodra. Po jaką cholerę ją całował? Co go podkusiło? Pierwszy raz coś takiego mu się zdarzyło. Ale te jej usta. Takie miękkie, różowe, idealne. Miały smak malin, a on uwielbiał maliny. I jej oczy. Zielone z domieszką bursztynu. I była taką wredną, pyskatą, rudą zołzą. Otrząsnął się nagle. Nie doświadczył niczego dobrego ze strony rudych dziewczyn. I od niej też zamierzał trzymać się z daleka.

Naciągnął na nogi szare jeansy, do tego granatową koszulkę. Niedbale przeczesał palcami włosy. One i tak żyły własnym życiem, więc nie było sensu używać grzebienia. Pogwizdując zszedł do jadalni na śniadanie. Od rana po głowie chodziła mu jedna i ta sama melodia. Nie do końca wiedział czy ją gdzieś już słyszał, czy może ot tak pojawiła mu się w głowie.

Machając Barbarze usiadł w tym samym miejscu co wczoraj. Instynktownie spojrzał przez okno, ale nie dostrzegł małej dziewczynki. Nie dziwił się. Pogoda dzisiejszego dnia nie rozpieszczała. Niebo zaciągnęło się szarymi, deszczowymi chmurami. Wiatr zrywał listki z pobliskiego drzewa.

– Paskudna pogoda, prawda?- odwrócił wzrok od okna i uśmiechnął się do Barbary.

– Koniec lata, nie ma się czemu dziwić. Jak się masz Barbaro?

– Ja całkiem dobrze, za to Ty wyglądasz jak przejechany trampek.- roześmiał się cicho. Lubił tę jej bezpośredniość.

– Masz rację, tak się właśnie czuję.- westchnął.- Ale gdybym dostał duży kubek kawy i dobre śniadanie, czułbym się o wiele lepiej.

– Nie ma problemu.- posłała mu uśmiech i zniknęła w kuchni.

*

Ena z niedowierzaniem patrzyła na wyluzowanego mężczyznę, który z zapałem zajadał się omletem i popijał kawę. Zachowywał się jak gdyby nigdy nic, a przecież przed paroma minutami całował nieznajomą mu dziewczynę. Czyżby ten typ tak miał?

Ona nie potrafiła być tak spokojna. Każdy nerw w jej ciele drgał i czuła się zdenerwowana. Przecież nie codziennie się całuje z facetem, którego imienia nawet nie znała. Tylko, że to on ją pocałował, prawda? Dlaczego więc, nie widziała w jego zachowaniu żadnego zażenowania, gdy rozmawiał z jej matką? Może po prostu nie wiedział, że jesteś jej córką tępa dziewczyno – odpowiedziała sobie w myślach.

– Wszystko w porządku, Ena? Myjesz ten talerz czwarty raz.- głos Barbary przestraszył ją, przez co upuściła talerz, który w rezultacie rozbił się w drobny mak. Wciągnęła powietrze i z przerażeniem zerknęła na matkę.

– Przepraszam, wystraszyłaś mnie.- kucnęła, by pozbierać większe kawałki.

– O czym tak myślisz? A może powinnam zapytać o kim?- Barbara ze śmiechem zaczęła zamiatać resztki z podłogi, więc nie dostrzegła rumieńca na twarzy córki.

– Pewnie o mnie.- obie kobiety z zaskoczeniem wpatrywały się w Jimma, który nonszalancko opierał się o framugę.- Usłyszałem hałas, chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku.- wyjaśnił widząc ich zdziwione miny.

– Ena upuściła talerz, nic się takiego nie stało.- Barbara zebrała resztki z porcelanowego naczynia i wyrzuciła do kosza.- A tak poza tym Jimmy to moja córka Ena.- pchnęła rudowłosą w kierunku zadziornie uśmiechniętego szatyna.

– Mieliśmy okazję się dzisiaj spotkać, prawda Ena?- jego ochrypły głos rozchodził się dreszczami po jej ciele. Nie dała tego po sobie poznać. Hardo patrzyła w jego rozbawione oczy.

– Niestety.- mruknęła i z satysfakcją zauważyła, że utarła mu nosa.- Jak pan widzi nic się nie stało, może sobie pan wrócić na swoje miejsce.- dodała kąśliwie.

– Ena, nie bądź niemiła.- Barbara skarciła córkę. Nie wiedziała gdzie tych dwoje się spotkało, ale nie zmieniało to faktu, że nauczyła córkę szacunku do innych ludzi.

Ena jedynie przewróciła oczami i wróciła do mycia naczyń. Wolała już nic nie mówić, chociaż obecność tego osobnika działała na nią irytująco. Jimmy, Jimmy, Jimmy. Coś jej nie pasowało w tym imieniu. Twarz miał znajomą. Gdzieś go już musiała spotkać. Przed oczami znów miała te jego parę oczu i miękkie usta. Zmarszczyła brwi. Nie da się więcej pocałować. Co to to nie! Jak on w ogóle śmiał? Dupek!

Jimmy z rozbawieniem przyglądał się jej profilowi. Jej twarz była jak otwarta księga. Każda emocja była widoczna w mimice jej twarzy. Począwszy od śmiesznego kręcenia piegowatym nosem, poprzez przygryzanie wargi, po nerwowe marszczenie brwi. Bawił go ten widok, a jednocześnie rozczulał. Mała, ruda, złośnica. Miał ochotę podejść i znowu ją pocałować. Zaskoczyła go ta myśl i przeraziła. Podziękował więc za pyszne śniadanie i poszedł do pokoju.

*

Leżał na łóżku i od dłuższej chwili wpatrywał się w sufit. Nudziło mu się, a pogoda za oknem jeszcze bardziej się pogorszyła. Mógł pomarzyć o spacerze do miasteczka, czy pójściu na klify. Leżał więc i podziwiał dwie muchy chodzące po białym suficie. Mógłby zadzwonić wreszcie do Patrici. Pewnie się martwiła. Poklepał się po kieszeniach, ale tam nie wyczuł komórki. Wstał, otworzył szafę, jednak i tam go nie znalazł. Kucnął przy ciuchach, które jeszcze rano miał na sobie i przeszukał kieszenie spodni. Nie było go.

– Cholera.- mruknął pod nosem. Pewnie wypadł mu, gdy spał na tych przeklętych klifach. Spojrzał przez okno, deszcz lał się strumieniami. Teraz nie było sensu go szukać. Zrezygnowany wsunął nogi w buty i wyszedł z pokoju. Zszedł na dół i zadzwonił w dzwonek, który stał na blacie recepcji.

– Co tam?- Barbara wyszła z pomieszczenia i uśmiechnęła się do niego szeroko.

– Chyba zgubiłem telefon na klifach, a potrzebowałbym zadzwonić.- podrapał się z zakłopotaniem po szyi.- Oczywiście zapłacę za połączenie.

– Oh, daj spokój.- podała mu stacjonarny telefon.- Trzeba sobie pomagać.

– Dziękuję.- podniósł słuchawkę i dopiero gdy brunetka zniknęła w pokoju, wybrał numer do siostry. Czekał parę sygnałów i gdy już chciał się rozłączyć, usłyszał zaspany głos Patrici.

Halo?– głos uwiązł mu w gardle.- Halo, jest tam ktoś?

– To ja.- nie poznawał swojego piskliwego głosu. Odchrząknął.- Jimmy

Jimmy? No wreszcie! Dlaczego nie odbierasz telefonu? Ileż można dzwonić? Gdzie ty do cholery jesteś? Byłam u ciebie, w domu cię nie ma.

– Wyjechałem.- westchnął.- Jestem w Irlandii.

W Irlandii? A co ty tam do cholery robisz?

– Powiedziałem ci przecież, że odchodzę. Dotrzymuję słowa.

Nie chrzań Jimmy! Potrzebujemy cię tutaj. Masz zobowiązania.– przewrócił oczami.

– Teraz ty nie chrzań Patricia. Dacie sobie beze mnie doskonale radę. Muszę odpocząć, nabrać dystansu.

Nabrać dystansu? Co się dzieje Jimmy? Martwię się.

– Nie potrzebuję twojej troski. Jestem dorosły.

Jimmy co najwyżej jesteś pełnoletni. Dorosłość to odpowiedzialność, a tobie do odpowiedzialności bardzo daleko.

– Tak, tak. Te gadki umoralniające zostaw sobie dla innych. Na mnie już nie działają. Zadzwoniłem tylko żeby powiedzieć, że wszystko jest okej i że jak na razie nie wracam.

A kiedy niby zamierzasz wrócić? Wiesz, że nagrywamy płytę. Potem mamy wspólną trasę. Taki był plan, dobrze o tym wiedziałeś, więc nie zachowuj się jak obrażone dziecko i wróć.

– Tylko, że dla mnie to już nie ma w ogóle sensu. Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Mam dość.

Każdy ma dość, wszyscy jesteśmy zmęczeni, nie tylko ty. Nagraj tą cholerną płytę, wyjedź z nami na parę koncertów, a potem rób co tylko chcesz. Masz zobowiązanie Jimmy i lepiej żebym nie musiała po ciebie przyjeżdżać! Wiesz, że w moim stanie nie byłoby to dobre rozwiązanie!

– Pati nie męcz mnie. Poukładam sobie w głowie i przyjadę, dobrze? Nie chcę nic na siłę. Daj mi czas.

Dobrze, jeśli tego potrzebujesz. Pamiętaj, że na październik mam termin porodu. Chciałabym żebyś przy mnie był. Możesz to dla mnie zrobić?

Postaram się.- w odpowiedzi usłyszał smutne westchnienie.- Patricia?

Tak braciszku?- uśmiechnął się.

– Dziękuje za wyrozumiałość. Odezwę się za jakiś czas.

Kocham Cię Jimmy.– rozłączył się.

Czuł się paskudnie. Względem siostry, rodzeństwa i siebie. Patricia miała rację, miał zobowiązania. Szkoda tylko, że na samą myśl o powrocie, żołądek ściskał mu się w supeł. Nie chciał wracać, nie chciał śpiewać, nie chciał nagrywać tej cholernej płyty. Jednak musiał. Dobrze o tym wiedział. A potem jeszcze ta trasa. Czy da radę? Serce dudniło mu w piersi, wygrywając poszarpany dźwięk. Wytarł spocone dłonie o spodnie. Czuł, jak coś ściska go za gardło, odbierając tlen. Musiał się uspokoić, musiał doprowadzić do ładu skołatane nerwy. Musiał po prostu dać sobie czas.

*

Nie zamierzała podsłuchiwać jego rozmowy. Miała pójść do mamy, zapytać o dostawę, która była na dzisiaj zaplanowana. Gdy go zobaczyła, zatrzymała się w przejściu, chciała zawrócić. Dlaczego więc stała i nasłuchiwała?

Rozmawiał z jakąś Patricią. Kim była? Jego żoną, dziewczyną? Mówił coś o odchodzeniu, o potrzebie czasu i dystansie. Chciał ją zostawić? W sumie nie powinna się dziwić. Dzisiaj pocałował inną dziewczynę. Odejściem, zrobiłby tej biednej, nieświadomej dziewczynie, przysługę. Jak mógł być z jedną i całować inną? Czy on nie miał żadnych uczuć? Teraz, była na niego jeszcze bardziej zła. Nawet nie o to, że ją pocałował, ale o to, że okłamywał Bogu winną dziewczynę. Kłamca, flirciarz i manipulator!

Odeszła zanim skończył rozmowę. Nie chciała więcej słuchać jego aktorskiego, zbolałego głosu. Mały, biedny chłopiec, który potrzebuje czasu by pomyśleć. Nad czym? Chyba jedynie nad swoim postępowaniem. Nad tym, że mami biedne dziewczyny i je niespodziewanie całuje! Dotknęła ust. Jeśli nie była jedyną? Może jeździł po miastach i rozkochiwał w sobie dziewczyny, a potem je zostawiał? Po pewnym czasie dzwonił i pod pretekstem potrzeby czasu, wymigiwał się od stałych związków. Amant od siedmiu boleści!

O nie! Nie z nią takie numery! Z nią mu się nie uda! Nie będzie kolejną, naiwną dziewczynką, która ulegnie jego urokowi. Może był przystojny, może miał obłędne oczy i świetnie całował, ale to nie wszystko, prawda? Nie była typem romantyczki. Nie takie rzeczy były jej teraz w głowie. Musiała jak najlepiej pomóc mamie. Musiała być uważna i skupiać się na pracy. Postanowiła, z całą gorliwością, którą w sobie miała, nie zwracać uwagi na Jimma.

– Boże dopomóż.- szepnęła, zwracając oczy ku górze.

Dodaj komentarz